Na dworze panowała jakaś dziwna, magiczna atmosfera. To był jeden z tych zimowych wieczorów kiedy zachodzące, pomarańczowe słońce odbijało się jasnym światłem od okien domów postawionych w Anchor City.
Nie było zimno, może pięć stopni na plusie. Jednak smukła, drobna kobieta która właśnie wysiadła z pociągu miała na sobie grube, eleganckie furto. W dłoni trzymała niewielką walizkę, w której znajdowały się najpotrzebniejsze jej rzeczy. Ubranie, bielizna, kosmetyki…
Dziewczyna rozejrzała się za jakąś taksówką, ale wyglądało na to, że labo wszystkie były w drodze, albo w tym mieście nie mieli zwyczaju podwozić gości pod sam dom.
Natalie ruszyła więc przed siebie. Nie wiedziała gdzie mieszka jej kuzynka, nawet jej nie znała. Cóż więc tu robiła?
Potrzebowała kogoś bliskiego, kogoś kto by ją wysłuchał, pocieszył. Przyjaciół jako takich nie miała. Kiedy stała się rozpoznawalna zaczęły otaczać ją same fałszywe osoby. Właściwie największa więź łączyła ją z reżyserem, ale on był ostatnią osobą, z którą mogłaby się teraz spotkać. Na rodzinę również nie miała co liczyć. Zarówno matka jaki ojciec zawiedli, a jaj upartość i pamiętliwość nie pozwalały jej na przebaczenie.